Zawsze wypowiadam się tylko na tematy mi bliskie, na tematy na których przynajmiej zaczepiłam zęby, bo wrodzona pokora nie pozwala mi powiedzieć, że je zjadłam. Dlatgo dziś bardzo prywatnie i mam nadzieję, że komuś się przyda.
Ostanie dni spędziłam na wielu rozmowach z zaprzyjaźnioną Hodowczynią Bichonów, o naszej rasie właśnie. Wymieniałyśmy doświadczenia, uczyłyśmy się od siebie, podpowiadałyśmy sobie nawzajem co możemy robić lepiej, etc. Wiadomo!
I wyszedł sobie temat – bichon i dogoterapia. Moja znajoma, cudowna notabene osoba, wspomniała o znajomym ze Stanów, który opowiadał jej o bichonach wykorzystywanych tam właściwie codzienie do terapii zajęciowej. I wtedy otworzyła mi się furtka w głowie – przecież ja swoje psy też wykorzystywałam w ten sposób! Ale powoli.
W Polsce dogoterapia to temat raczej dopiero co kiełkujący, a ja ponad rok temu usłyszałam diagnozę spectrum autyzmu u mojego dziecka. Jako, że najpierw działam, a potem się załamuję, od razu wzięłam się do przysłowiowej „roboty”, bo wychodzę z założenia, że nikomu nie będzie tak zależało, jak Tobie samemu. Oczywiście współpracowaliśmy kilka razy w tygodniu z rehabilitantem i psychologiem , ale dostawaliśmy też zadania, które należało wykonywać z dzieckiem. I tu włączyłam właśnie bichony. Na własną rękę, opierając się na przeczuciach i intuicji.
Bichony to rasa całkowicie pozbawiona agresji. W naszym domu, mieszkają nawet takie osobniki, którym pokazać trzeba jak gryźć gryzak do czyszczenia zębów, nie miałam więc obaw, że cokolwiek złego spotkać może moje dziecko ze strony Bichonów. Mając więc do nich tak bezgraniczne zaufanie, eksperymentowałam.
Nasz syn otwierał się na świat, poznawał różne bodźce właśnie dzięki naszym psom i z nimi. Nie wiem, czy to im zawdzięczamy to, że dziś trudno pwoiedzieć o naszym dziecku „autystyczne”. Na pewno nie były one złotą, uzdrawiającą różdżką, bo w takowe nie wierzę, ale na pewno były elementem systemu, nieodzownym elementem, który sprawił, że nasz syn, jest dziś w miejscu, w którym jest. Przed nami jeszcze długa droga, ale zachęcam do kontaktu dzieci z bichonkami właśnie. Mam w planach zrobienie specjalistycznego kursu dogoterapii i bezinteresowną pomoc dzieciom, takim jak nasz synek. Póki co, wciąż czasu brak i na razie cieszę się z certyfikatu behawiorysty psów 🙂
Moja znajoma zapytała mnie jak bichony wpływały na moje dziecko? Co robiliśmy?
Otóż Kochani nic spcjalnego. Pozwoliłam mojemu dziecku na kontakt z nimi i obserwowałam, będąc obok. Na początku nasz zamknięty w swoim świecie syn zaczął je zauważać, zaczął reagować na ich obecność, dzięki nim potrafił wyjść ze swoich swoistych letargów i zawieszeń. Potem zaczął je poznawać przez dotyk. Była penetracja sierści, dotyk, tulenie, były psie pocałunki, różnie przyjmowane przez naszego syna, by w kończu dotrzeć do momentu gdy zaczął domagać się „hau hau”, gdy bichona lub bichonów nie było obok niego. Zaczął z nimi poznawać świat. Opuścił swój pokój, raczkując za nimi, zaczął je „wołać”, teraz używa ich imion i karmi je. To dzięki nim nauczył się bliskości, nauczył się przytulać, poczuł, że dotyk nie boli, że dotyk jest przyjemny! Dotyk, węch, smak, wzrok – to zmysły, którymi nasz syn chłonął bichony. Zastanawiałam się, czy byłabym w stanie, jako matka „wariatka” zaufać innej rasie tak bardzo jak bichonom, by pozwolić iść na żywioł i powiem Wam, że nie. Mam do nich tak bezgraniczne zaufanie, że jedyne czego pilnowałam, to to, by nasz syn, przez przypadek im krzywdy nie wyrządził.
Warto wspomnieć, że bichony w stosunku do dzieci są wyjątkowo delikatne. One dla mnie, są tak subtelne w ruchach, tak wyczulone na człowieka, że wiem, że dziecko i bichon to połączenie doskonałe.
Oczywiście nie odczytujcie mojego posta jako recepty na wszelkie zło i problemy. Jeżeli chcecie oswoić dziecko z psem zasada ograniczonego zaufania do dziecka i do psów jest jak najbardzie wskazana Musicie znać psa/psy i własne dziecko i być w 100% skoncentrowani na nich. Nie wolno zostawić dziecka samego, zawsze musicie mieć kontrolę nad tym co się dzieje.
Mój post, to także nie złoty środek na autyzm, to jedynie opis wyrywka z naszego codziennego życia i autentyczny dowód na to, że warto oprócz terapii wskazanych przez neurologa, psychiatrę, psychoterapeutę, psychologa, lekarza fizjoterapii i fizjoterapeutę, wspierać się własną intuicją i czasem niekonwencjonalnymi pomysłami. Oczywiście wszystko w ramach zdrowego rozsądku, pod kontrolą. Bo chore – zwłaszcza autystyczne dziecko bywa nieprzewidywalne i pies także. Ja znam swoje psy, ręczę za nie, dlatego mogłam sobie na to pozwolić. Niemniej zanim dopuściłam je do naszego chorego dziecka, spędziłam długie godziny na treningach z naszymi psami. Ale o tym jak trenować psy, w kolejnym wpsie, gdy czas pozwoli.
Kochani Rodzice dzieci z problemami, trzymam za Was kciuki. Będzie dobrze i nie dajcie sobie wmówić, że może być inaczej. Co nas nie położy, to nas postawi na nogi! Miejcie więc w sobie siłę i moc!